niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 1 - Początek

      Chłodna, lipcowa noc. Siedzę w domu, otulona kocykiem i piję ciepłą, ulubioną zieloną herbatę. Staram się odpocząć, ostatni miesiąc był dla mnie niesamowicie wyczerpujący, ale również ważny. Ciężko pracowałam, by dzisiaj w południe napisać najważniejsze egzaminy w moim życiu. Od nich zależy mój dalszy tok edukacji. Jeżeli wystarczająco dobrze je napisałam, będę mogła wylecieć na studia do Ameryki. Wyrwę się z tej Warszawy, ucieknę od tych ludzi, ich mentalność i nastawienie do życia sprawia, że już dawno przestałam wierzyć w to, że w tym kraju da się coś osiągnąć. A szkoda, bo widzę dużo utalentowanych ludzi marnujących się, bo taki los. Wszystko jest "bo taki los". O co by się nie spytało, dostanie się taką odpowiedź. Mam tego dość. Chcę już wyjechać.


MIESIĄC PÓŹNIEJ




     - Marie! Wstań i zejdź na dół! List do Ciebie przyszedł!
List? Do mnie? Hmm, ciekawe.
     - Już idę, mamo , tylko się przebiorę!
Szybko zmieniłam piżamę na bluzkę i krótkie ogrodniczki, a nawet opłukałam twarz wodą, żeby się trochę obudzić.
     -No to gdzie ten list?
Spytałam z nutą podekscytowania w głosie.
     -Leży na stole, idź szybko przeczytaj. Mnie też on zaciekawił, rzadko dostajesz jakiekolwiek listy czy przesyłki!
Ehh, no tak, dzięki mamo za wypominanie, od razu czuję się lepiej.
No dobra, jest zalakowany na czerwono, kto w dzisiejszych czasach tak zamyka koperty. Jeszcze te inicjały, ULA. Co za Ula? Nie znam żadnej.
     - MAMO! PRZYJĘLI MNIE! NAPRAWDĘ! JADĘ DO STANÓW!
Żadna Ula. UNIVERSITY OF LOS ANGELES! To naprawdę się dzieje! Cała moja praca się opłacała.
      -Córcia, to cudownie! Leć szybko powiedz tacie, niech wie, że może być dumny!
Tata. Właśnie. Może w końcu powie coś więcej niż tylko "dobra robota, Marie".


~ ~ ~ ~


- *puk* *puk* Tato? Jesteś tam?
Nikt nie odpowiada. Cóż, najwyraźniej jeszcze śpi.
*skrzypanie otwieranych drzwi*
     - Co się stało, Marie?
     -O, cześć tato, wstałeś!
     - Jak widzisz. A cóż takiego się wydarzyło, że aż do mnie przychodzisz o takiej godzinie? - powiedział z lekkim uśmiechem, to dobrze znaczy.
     -No wiesz , bo przyszedł list z Uniwersytetu w LA.
     -Taaak? I co w związku z tym?
     -Pamiętasz, że miesiąc temu pisałam egzaminy, prawda? I że jeszcze wcześniej przed nimi dużo się uczyłam i ciężko pracowałam, prawda? Widzisz, więc.... opłacało się. Cała ta nauka i praca. Przyjęli mnie.
     -…..
     -Tato?
     -Czy to prawda? Naprawdę tak napisali?
     -No tak, mogę Ci nawet zacytować. „Dear Kim Marie, we're really glad tha....”
Nie dokończyłam. Nie byłam w stanie. Poczułam jak tata mnie mocno przytulił, nie mogłam złapać oddechu.
-Ermmm, tato... wiesz, chętnie bym tam pojechała ŻYWA...
-Ah, no tak, rzeczywiście, lepiej jechać tam za życia. Nawet nie wiesz jak się cieszę. Trzeba to będzie uczcić. Idę do sklepu po wino, szykuj z mamą dobre śniadanie! Na miarę najlepszego ucznia na świecie!

O rany, nigdy nie widziałam go w takim stanie. Chyba naprawdę cieszy się z mojego sukcesu. Aż nie mogę się przestać uśmiechać. Chyba nawet czuję jak mi z oczu spływa kilka łez szczęścia. Muszę się dzisiaj nacieszyć towarzystwem rodziców, w końcu jutro o 10 mam lot, a przylecę do domu dopiero na Wigilię. Ale na nauce czas będzie mi szybciej leciał, wszystko minie jak jeden dzień. A teraz czas szykować śniadanko! Zrobię nawet sernik pożegnalny, taki z prawdziwymi truskawkami!


PRZY ŚNIADANIU

     -To jak córcia, kiedy lecisz?
     -Jutro o 10 mam lot do Monachium, a stamtąd o 14 mam lot już prosto do Los Angeles. Od razu po śniadaniu pójdę się pakować.
     -Potrzebujesz czegoś ze sklepu? Kupić Ci coś?
     -Nie, mamo, dzięki. Na miejscu kupię wszystko, czego będę potrzebowała.

Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, odpowiadałam im na pytania dotyczące nauki w USA, zapewniałam ich, że znajdę sobie znajomych i że dam sobie radę sama. Pierwszy raz od bardzo dawna tak miło spędziliśmy poranek. Niestety, musiałam wszystko zakończyć jednym zdaniem.

     -Dziękuję za śniadanie, muszę lecieć się pakować.

Wstawiłam brudne naczynia do zlewu i popędziłam do pokoju w wiadomym celu.


NASTĘPNEGO DNIA NA LOTNISKU


     -Pamiętaj, jak będzie zimniej, to załóż cieplejsze ubrania, żeby Cię mi tam nie owiało, żebyś nie zachorowała i żeby.....
     -Ależ kochanie, Marie na pewno wie, co robić w każdej sytuacji, nie musisz jej tutaj teraz całej księgi porad cytować.
     -Dzięki, tato. Wiem to wszystko. Tę wiedzę posiadam już od małego i nigdy nie zapomnę. Kocham was. 
     -My Ciebie też, słońce, my Ciebie też.

Mocno ich przytuliłam. Będę za nimi tęsknić, wiadomo, w końcu rodzina. Ale wizja siedzenia razem z nimi w domu i przejęcie biznesu po ojcu do mnie nie przemawia. Ja nawet nie wiem do końca co to za biznes. Muszę wyjechać.
Po pożegnaniu udałam się od razu na odprawę. Przeszłam przez wszystkie bramki i ustawiłam się w kolejce na pokład samolotu. 9:43 . Za 17 minut odlot. Za 17 minut początek mojej przygody.


~ ~ ~ ~

     -Dzieńdobry, ja jestem Kim Marie, przyszłam się zarejestrować.
     -Hmmm... o, już znalazłam. A więc, panno Kim, pani pokój ma numer 286, proszę klucze i życzę miłej nauki w naszym Uniwersytecie.
     -Dziękuję bardzo.

Wylądowałam. Żyję. Już nawet zarejestrowałam się na uczelni. Wszystko jest takie inne. Szczególnie ludzie. Jacyś tacy.... milsi? Tak, to dobre słowo. Milsi. Człowiekowi od razu chce się żyć wśród innych. Tak wracając do tematu uczelni... Chyba minęłam swój pokój...
No pewnie, że tak. Tutaj jest 294, trzeba zawrócić trochę. Dobra, już. Teraz się okaże, czy mam współlokatora...
     -Halo? Ha..ała! Yah, kto tak stawia walizki, że się prawie przewróciłam! Kim jesteś? Albo raczej, gdzie jesteś?
     -Oo, wybacz, zaraz je przestawię.
Wtedy moim oczom ukazał się dość przystojny chłopak. Zaraz... chłopak? Facet?! Co on tu robi?
     -Przepraszam, ale … czy nie pomyliłeś pokoi? 286, prawda?
     -Jak najbardziej, tak, 286. Coś nie tak?
     -Cóż, szczerze mówiąc, wydaję mi się, że to niemożliwe, aby w jednym pokoju mieszkała dziewczyna z chłopakiem.
     -Hm, mogę iść spytać czy to jakiś błąd. Zaraz wrócę.

I poszedł. Pierwszy dzień i już takie akcje. Ale w sumie podoba mi się. Nie będzie nudno. Ale na razie nie będę się rozpakowywać, może to mi dała zły pokój.


~ ~ ~ ~


     -Wszystko w porządku, to, że jesteśmy razem – tak ma być. Wybacz, to nie moja wina, starałem się to zmienić, ale nie ma już wolnych pokoi – powiedział ze smutkiem w oczach. Nie potrafię się na niego teraz zdenerwować.
     -Nie no, co ty, damy radę, nie gniewam się. Tak w ogóle, to Kim Marie, miło mi.
     -O, masz kogoś w rodzinie z Korei? Sądząc po nazwisku. Ja jestem Jung Daehyun, również mi miło.
     -Haha, tak, mój dziadek ze strony taty jest z Korei, to po nim mam nazwisko.
     -To powinnaś umieć trochę koreański?
     -Aaa, tylko trochę.
     -Oo, dobrze! Będziemy sobie ćwiczyć co jakiś czas, to ty sobie utrwalisz, a ja nie zapomnę.
     -OK! Ale nie oczekuj jakichś świetnych sformułowań z mojej strony, naprawdę kiepsko umiem ten język,ale za to bardzo dobrze mi idzie czytanie hangul-a.
     -No widzisz, idzie ku dobremu! A teraz... które łóżko wybierasz?
     -To pod oknem! Lubię, gdy mnie słońce rano budzi. Chyba, że ty...
     -Nie, nie, nie, co ty. Ja sobie dam radę na tym pod ścianą. Powieszę swoje zdjęcia i rysunki.
     -Twoje?!
     -Cóż... tak. To znaczy, ja jestem autorem tych zdjęć. To mnie odstresowuje. Ciągle mam przy sobie aparat, ołowek, zeszyt i ... szalik.
     -Szalik?
     -Dbam o gardło i głos. Nie może się z nimi nic stać!
     -Rozumiem. Ale... czemu?
     -Lubię śpiewać czysto po prostu, jakiekolwiek zafałszowania w moim wykonaniu – tego się staram unikać – powiedział, uśmiechając się przy tym. Przystojny jest.
     -Śpiewasz? Kiedyś zaśpiewamy w duecie!
Co ja mówię. Dlaczego takie rzeczy uciekają z moich ust.
          -Bardzo chętnie – powiedział tylko tyle i uśmiechnął się.
Ten Daehyun cały czas się śmieje. Ale to dobrze. Potrzebuję takiej osoby pogodnej w moim smutnym, szarym życiu. Potrzebuję takich zmian. Może zbyt szybko zaczynam lubić ludzi, ale... Jung Daehyun, cieszę się, że Cię poznałam




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Pierwszy rozdział już jest :D Jutro postaram się dodać drugi, ale zobaczę jak wyjdzie. Muszę znowu dostać ataku weny, keke. 
Co do wyglądu Marie - pozostawiam go dla waszej wyobraźni :3
Ańjo ~ 
정민린  ~ 

1 komentarz:

  1. Początek zapowiada się ciekawie i niecierpliwie będę czekać na każdy rozdział ^3^

    OdpowiedzUsuń